top of page
Zdjęcie autorammarboretum

I jeden z nas — to jestem ja.


"[...] I jeden z nas — to jestem ja,

którym pokochał. Świat mi rozkwitł

jak wielki obłok, ogień w snach

i tak jak drzewo jestem — prosty.


A drugi z nas — to jestem ja,

którym nienawiść drżącą począł,

i nóż mi błyska, to nie łza,

z drętwych jak woda oczu.


A trzeci z nas — to jestem ja

odbity w wypłakanych łzach,

i ból mój jest jak wielka ciemność.[..]"

.

Krzysztof Kamil Baczyński,

poeta powstaniec, zginął w wieku 23 lat w powstaniu warszawskim..


Post powstał w hołdzie dla bohaterskiego wspaniałego kwiatu polskiej Młodzieży,

która oddała swą młodość i życie za wolność i godność nas wszystkich.

Pozwoliłam sobie zamieścić utwory poety, które stają się głosem tamtych chwil -rozterek ducha.


Do Matki Boskiej

Mario, obłoków ciszo.

Ciężko nam Boga dźwigać,

jeszcze ciężej odrosły świat,

nieba wysokie ciężej; nieba nad nami wiszą

jak przykazania ciemny kwiat.

Mario, tak bardzo boli, powiedzmy słowem prostym,

oto wszystko, całą maluczkość serc:

tu oto świty skazańców, tu oto dzieci, co rosły,

tu oto, Mario — milcząca nawet przed Bogiem śmierć.

Żeby się jeszcze unieść: o, natchnie ciepła muzyka,

ale już ziemia za ciężka, to dusze martwe jak ołów,

ciała i groby za ciężkie — stężałe bryły mozołu,

dym, płomień nad nami wykwita.

Cierpienie to kula, koło,

rzeźbi, lecz toczy się dokąd?


Mario przeczysta, oto są dłonie wyschłe jak ruczaj

,z których by takie ogrody, zielone wybuchy drzew,

z których by domy jasności. A teraz oczy nauczaj,

jak w baldachimy przestrzeni trwogę zamienić i gniew.

Oto maluczkość nasza, śpiewaj, święta, nie ustań: —

czym wyższa topola śpiewu, tym bliżej dosięgnąć z dna.

Kończę. Oto już wszystko. Jak wióry wyschłe mam usta,

nimi, o cicha, ciebie jak wizerunek wycisnąć w twardych dniach.

VIII 43 r.


Krzysztof Kamil Baczyński

1942, 1943, 1944

Wybór

Uczyniwszy na wieki wybór,

w każdej chwili wybierać muszę.

J. Liebert

Noc zielona była, po dniu skwarnym

głębokość jej szumiała jakby liście czarne,

w których mleczny rdzeń wyrósł, i kroplami gwiazd

odmierzał się powoli nieostrożny czas.

Maria czekała cicho. I zdało się, płynął

świat ogromny w oddechu nieba jak otchłanie,

co wiało wielkim oknem na stół, na posłanie

białe i nie dotknięte. Czekała. W milczeniu

na piersi ręce kładła i wtedy się pienił

krwi jej rozgrzany napój i owoce mleczne

pęczniały jej pod dłonią, i czuła, jak bije

bolesna piąstka serca. I czuła, że żyje

łodyżka w niej maleńka, listeczkami dwoma

obejmująca miłość całą, jaką ona

i on zamknęli w sobie. I gdy rękę niżej

odsunęła, poczuła, jak ją szorstko liże

płomienny język ciszy.

Brzuch miała jak kroplę

ogromną, w rozłożystą misę biódr zamknięty.

W takiej ciszy słyszała, jak na godzin stopnie

pnie się w niej ten roślinny puch, twardnieje w orzech —

— to było dziecko małe, które wkołysali

ciepłym ciał swych pomrukiem jak szelestem morza

w jej pełnię i dojrzałość, która równa ziemi

ogarnęła i rosła rączkami drobnemi,

zarysem ust różowych, roślinką maleńką,

którą czuła pod lekko wyciągniętą ręką

i która dziś się spełni i wzejdzie człowiekiem

nad przymrużoną lekko ziemi złej powiekę,

żeby się stać czym? Kwiatem, powłoką czy łzą?

A on był z nimi razem. Drzewa niebo niosły

i jak rybak, co trąci nieostrożnym wiosłem

tataraki — i kwiaty podwodne ukaże,

tak wiatr obłokom zwijał nachmurzone twarze

i odsłaniały gwiazdy czystsze od pian bieli.

Oni stali bez ruchu. W ciemności widzieli,

jak z wolna ich otacza wróg, a hełmy lśniły

jak łuski wielkiej ryby, która nocą drąży.

Jan stał pośrodku, cichy jak wielki chorąży,

który sztandar przedśmiertny ogromnych niebiosów

unosi. Jego głowa i płonące włosy,

w których gwiazdy spalały ostatni swój płomień,

stały w sklepieniu nocy, w milczenia ogromie.

Tacy byli żołnierze, którzy bez mundurów,

w cywilnych czapkach, z bronią zza pasa wydartą

stali u serca ziemi jak burzliwe chmury

przeciw wierze bezsilnej i miłości martwej.

A tamci jeszcze bliżej. Więc ujęli w ręce

broń jak rzeźbiarz, co dłuto ujmuje z namysłem,

aby wyciąć nagrobny pomnik, w takiej męce,

w takim bólu krzesany, aby czyny wszystkie,

wszystkie cierpienia i burz grzywy wciosać

w pomnika twarz, ramiona, w usta i we włosy.

Więc runął łańcuch strzałów. Najpierw po ogniwie

sypał się na bruk dźwięcząc, potem coraz ciężej.

I świst, jakby jęk łuku zerwanej cięciwy.

To ziarna kul jak długie, rozpalone węże.

Ulica była ciemna. Bił głos. Z okien nisko

zlęknionych oczu płatek. Od krwi było ślisko.

Sypki grzechot o ściany. Potem świst. Schyleni,

przypadali głowami — jak do dna — do ziemi.

Pocisk. Więc ciemność drgnęła, odprysło od bruku

i rozerwani na sylwetek palce

pełzali naprzód, już się gięli w walce:

to przypadną i bąki ostrych strzałów grają,

to z granatem w powietrzu bez ruchu przystają,

oczy szukają szybko, potem chmura tryśnie

i jeszcze większa ciemność w powietrzu zawiśnie.

Jan widział ciała ciemne i jeszcze raz nabił,

i jak oporne zwierzę długo w dłoni dławił

broń. Znów zatrzepotał skrzydłem ołowianym

zerwany łańcuch strzałów.

Potem granat w górę

trysnął i raz na zawsze zamilczał w ciemności

zmiażdżony bruk i bezruch czarnych ciał.

On jeszcze chwilę wyższy jakby stał

u ściany, przedłużony cieniem, potem skośny

jak kostur, co przy murze postawiony czeka,

ruszony, upadł. Tylko plusk bezgłośny

zamknął się nad nim cicho. Noc się jak powieka

zmrużyła i zapadła. Jeszcze gwiazd ulewa

zza chmury wynurzona opadała w drzewa

i łopot strug ciemności wydymał się w wietrze,

i stało skamieniałe nad światem powietrze.

Więc cisza ogromna się stała jak woda,

ciemna, głęboka i ciepła, wchłonęła kształty i świat.

A anioł lekki nad ziemią cicho mu rękę podał

i szli wysoko, w obłoków rozchylający się kwiat.

I już się Jan kołysał nad ziemi dnem wypukłym,

kiedy dom w dole ujrzał, i łzy jak ciężkie gwiazdy,

pełne obrazów zmieszanych, w dół spadły, rozprysły się, stłukły.

I począł ciężyć w dół jak próżny

dźwięku dzwon,

bo widział Marię białą jak brzozę w burzy zgiętą,

schyloną nad dzieciątkiem w ogromnym lustrze lęku.

«Podaj mi rękę — mówił anioł — bo jeszcze jeden krok,

a trwoga cię ogarnie i spadniesz suchym liściem

w drapieżną czułość ziemi, w pożary ludzkich rąk,

w jezioro mroczne czasu podobne ciemnym snom».

Znów się muzyki ciepłej płomyk zapalił biały,

a on strwożony jeszcze, choć w górę lekko szedł,

zapłakał: «Czym nie zgrzeszył, odchodząc od cierpienia,

odchodząc, kiedy za mną bolesne kwiaty wiały,

jej dłoni i jej oczu uderzał motyl trwożny

i do jej stóp maleńkich przykuta ciężka ziemia?

Jam szedł za tym płomieniem, co pali nieostrożny

i nieobaczny na nic». A anioł mówił tak:

«Tyś był miłości wiernej nierozdzielony ptak,

który miał tyle serc, ileś twych braci miał,

i z każdym serc powiewem twój wielki płomień drżał,

i uczyniłeś wybór po wszelki świata czas,

jakże chcesz, żeby w trwodze o jedno ciało gasł?

Bo dusza jej to strumień, srebrzysty, żywy ton,

a nie napłynie otchłań w zielony, boży dom».

I znów się ciszy całun w muzyki krąg układał,

a znów go strwożył czas i mówił: «Nim dorośnie

dzieciątko, czym się stanie, czy groza go nie wchłonie?»

A anioł wziął go w ciszy mocno za obie dłonie

i rzekł: «Czyś ty zapragnął krzyżować smugi dróg,

które wydrążył przed nim ognisty boży pług?

Ale wiedz: kto zaufał, gdziekolwiek niesie lot,

miłością pooddziela od miłowanych zło».

Wtedy się serce Jana skruszyło w miękki popiół,

to serce, które z duszą porwane — ziemskie było.

I próchno się na ziemię jak rosa albo łza

zsunęło. Nisko w dali fala chmur białych szła.

Jeszcze dzwonek na wieży,

ptaki w locie i obłok,

wietrzyk dzwonił i gasł.

«Podaj mi rękę — mówił anioł —

oto się stajesz zapatrzeniem gwiazd».


Ukończone 14 września 1943 roku,

pisane w miesiącach: maj, lipiec, sierpień, wrzesień 1943 r.

25 wyświetleń

Ostatnie posty

Zobacz wszystkie

Komentáře


ty8.JPG

Moje Arboretum [Lazurowy Ogród Magii - Życia] powstało z myślą o Tobie.  Jest to miejsce dedykowane Tobie, który/a cierpisz z powodu  uczucia odmienności, odtrącenia, zagubienia lub samotności. -  Tobie, który jesteś często nieświadomy, że tak naprawdę jesteś niepowtarzalny, niezwykły, wyjątkowy i wspaniały.

Również Tobie, który poprzez własną wrażliwość czujesz się we współczesnym świecie zagubiony/a bądź przytłoczony/a, a także Tobie, które na co dzień zmagasz się  z przeciwnościami losu. Niech to miejsce będzie dla Ciebie oparciem, a słowa wsparciem, pomocą i pocieszeniem. Niech przyniosą Ci inspirację i staną się poręczą w odnalezieniu w sobie samym niezwykłej Wartości i Cudu Istnienia. A także  w odnalezieniu radości  z życia Tu i Teraz i Zawsze..

MOJE ARBORETUM TO ŚCIEŻKA SERCA W PRZESTRZENI MIŁOŚCI,

NA KTÓRĄ CIĘ DZISIAJ ZAPRASZAM.

.

Moje Arboretum

Child%20relaxing%20on%20the%20beach%20ag

 Archiwum

Zapraszam do kontaktu.

Thanks for submitting!

bottom of page